Moja pierwsza książka

Niewielu z Was wie ale niektórzy owszem że od blisko czterech lat pracuję w gabinecie, w którym oczyszcza się ludzi… z pasożytów. Już widzę te wieeeelkie oczy wpatrujące się teraz w monitor oraz zmarszczki zdziwienia, które przebiegły przez niejedno czoło. I rozumiem Was, bo kiedy tam trafiłam też zareagowałam podobnie. Przez spory czas podchodziłam do sprawy nieufnie i sceptycznie, aż w końcu wiara w to wszystko… we mnie okrzepła. Głównie za sprawą zdjęć nadsyłanych przez klientów gabinetu oraz opinii i opisów kuracji, które w ramach służbowych obowiązków musiałam skrzętnie notować.

Bo co prawda ja tu jestem głównie po to, by stukać w klawiaturę i przelewać to w rzędy zdań wyświetlanych na monitorze, ale co się naoglądałam i nasłuchałam to moje. Początkowo byłam zdziwiona. Jak to, w XXI wieku, przy tak zaawansowanej medycynie, my wszyscy borykamy się z problemem jakichś tam pasożytów?! Nie, niemożliwe! To pewnie jakaś ściema!

I dopiero po pół roku, kiedy dość już mi było opowieści klientów gabinetu, ile to paskudztw wyrzucili z jelit przy pomocy oczyszczania, ja sama powiedziałam: dobrze, też chciałabym się tego pozbyć!

I jak powiedziała, tak uczyniła, przy okazji przeżywszy szok i kolejne niedowierzanie. Jak to?! Przecież dbam o higienę, zachowuję ostrożność przy spożywaniu różnych produktów, uważam na choroby odzwierzęce! Skąd się TO we mnie wzięło? I co jeszcze tam może mieszkać?

Po blisko czterech latach, wielu rozmowach z osobami bliskimi mi i dalszymi, wiem, jak bardzo jest to daleki ludziom problem. Daleki w sensie NIEZNANY. Jak mi kilka lat temu.

Niektórzy wzdrygają się na samą myśl o tym, inni nawet nie chcą słuchać, raz na jakiś czas ktoś połknie bakcyla i drąży temat dalej. Przyznam, że nie planowałam tej publikacji. To był impuls, moment. Po prostu poczułam, że trzymanie tej wiedzy tylko dla siebie jest egoizmem. Mogę uświadamiać osoby w najbliższym mi otoczeniu (zresztą patrzą na mnie wtedy jakbym była kosmitą), ale to będzie kropla w morzu potrzeb. Bo przecież w ten sposób dowie się o tym jakiś ułamek z ułamka tych, którym ta wiedza może się przysłużyć. A przecież o to w życiu chodzi, by dzielić się z innymi tym, co mamy wartościowego. Ja w tej chwili mam wiedzę, której nie ma spory odsetek społeczeństwa. I nie zawaham się jej użyć, by pokrzyżować szyki tym niewidocznym gołym okiem pasażerom na gapę.

To tak tytułem wstępu. Na pewno jeszcze nie raz pozwolę sobie wspomnieć o „Pasażerach na gapę  PASOŻYTACH”. W końcu po to napisałam to niewielkie opracowanie, by rozesłać wici… Mam nadzieję, że zechcecie przyjąć wezwanie do tego pospolitego ruszenia. Chyba nie damy się zjeść żywcem, co?

Jeśli zechcecie mi pomóc udostępnić szerzej informację, wszystkim „krewnym i znajomym królika”, Waszym krewnym i znajomym, i ich krewnym i znajomym, będę wdzięczna za pomoc. Wiecie, trochę mnie kosztowało stworzenie tej miniksiążki z zebranymi na ten temat doniesieniami, toteż będę przeszczęśliwa, gdy uda się sprzedać kilka egzemplarzy, aby choć zwróciły się koszty. Jakiś czas temu pojęłam, że samym idealizmem rodziny niestety nie wykarmię (a szkoda).

Dzięki i do usłyszenia.